U mnie jest pięknie, ale nadal zimowo. Gdzie ta jesień? Rośliny ciągle jeszcze mają część liści, a tu minus 10*C w nocy. Dzisiaj w dzień było zaledwie + 2*C... Fatalnie..., ale pięknie :-)
wtorek, 30 października 2012
Pięknie, ale nadal zimowo...
Jaka u Was pogoda?
U mnie jest pięknie, ale nadal zimowo. Gdzie ta jesień? Rośliny ciągle jeszcze mają część liści, a tu minus 10*C w nocy. Dzisiaj w dzień było zaledwie + 2*C... Fatalnie..., ale pięknie :-)
U mnie jest pięknie, ale nadal zimowo. Gdzie ta jesień? Rośliny ciągle jeszcze mają część liści, a tu minus 10*C w nocy. Dzisiaj w dzień było zaledwie + 2*C... Fatalnie..., ale pięknie :-)
niedziela, 28 października 2012
Piękny PAŹDZIERNIKOWY poranek...
Żeby nie było wątpliwości podkreślam, że jest październik ;-).
A to zdjęcia z dzisiejszego, jakże pięknego, poranka.
Widok z mojego "okienka". Godzina 9:00 (czasu zimowego :-) Na termometrze -2 *C
Uśmiałam się dzisiaj, że czas faktycznie przestawił się na zimowy!
Widok na stawek
Widok na pole (Zboże wysiane 2 dni temu!! To się nazywa wyczucie czasu :-)
I kawałek lasu w śnieżnej pierzynce
Przez cały dzień śnieg nie stopniał, a teraz, wieczorem jest -3*C. Księżyc i gwiazdy pięknie świecą, więc dzisiaj w nocy może być naprawdę zimno. Pozdrawiam z nadzieją, że jesień jeszcze wróci...
A to zdjęcia z dzisiejszego, jakże pięknego, poranka.
Widok z mojego "okienka". Godzina 9:00 (czasu zimowego :-) Na termometrze -2 *C
Uśmiałam się dzisiaj, że czas faktycznie przestawił się na zimowy!
Widok na stawek
Widok na pole (Zboże wysiane 2 dni temu!! To się nazywa wyczucie czasu :-)
I kawałek lasu w śnieżnej pierzynce
Przez cały dzień śnieg nie stopniał, a teraz, wieczorem jest -3*C. Księżyc i gwiazdy pięknie świecą, więc dzisiaj w nocy może być naprawdę zimno. Pozdrawiam z nadzieją, że jesień jeszcze wróci...
sobota, 27 października 2012
Goście, goście
Dzisiaj chciałabym Wam opowiedzieć moją niezwykła
przygodę z przed dwu dni.
A było to tak:
Jak co rano zawiozłam dziewczynki do szkoły.
Dzisiaj zapowiadał się bardzo ciężki dzień!!! Miałam, jak się okazało dzień
wcześniej, zaległy tekst do napisania. Magazyn za kilka dni idzie do druku a ja
nie wysłałam mojego artykułu. Pamięć zewnętrzna, na której trzymam moje zdjęcia
z podróży właśnie się spaliła. (Bardzo dziękuję elektrowni za skoki prądu,
które pomału wykańczają moje wszystkie sprzęty!!) W związku z tym zostałam bez
bezpośredniego źródła zdjęć i musiałam szukać ich drogą okrężną: na płytach CD,
w laptopie i na innych nośnikach... Do tego dość skomplikowany projekt ogrodu,
który muszę postawić w 3D. Dużo pracy! W sklepiku zakupiłam sobie świeże
bułeczki... Dzisiaj nie będzie czasu na obiadki, muszę się zadowolić
kanapkami...
Wjechałam na podwórko, zaparkowałam samochód.
Wysiadam i słyszę potworne ujadanie Pioruna - mojego psa obronnego
cocker-spaniela :-) Piorun szczekał w sposób dziwny. To nie był szczek radości,
taki ni to atak ni to strach. Wychylam się z za samochodu i co widzę?... Gości
mieliśmy już u nas różnych, bo i jelonki i żurawie, i traszki i nawet żabki
nadrzewne. A tu niespodzianka... borsuk!!!
Przepiękny pasiasty borsuk! Piorun
na niego szczeka, on się na Pioruna tylko patrzy. Dziwny widok. Podeszłam
bliżej, myślałam, że zwierzak ucieknie. Ale nie, on tylko na mnie patrzy tymi
swoimi małymi czarnymi oczkami za długą pasiastą mordką, i nic. Zrobiłam krok
do przodu.. I w tej chwili borsuk ruszył za mną. Ja w stronę domu, on za mną.
Zdążyłam tylko wskoczyć do domu i wciągnąć do środka Pioruna. Dziwna sytuacja.
Psy w środku, kot, kury i kaczki nienakarmione borsuk okupuje wejście. Myślę
sobie, poczekamy, pewnie sobie pójdzie. Minęło 15 minut, po których uzbrojona w
miotłę wytknęłam głowę za drzwi. Okupanta nie widać. Z telefonem komórkowym,
dzwoniąc do męża po odsiecz niepewnie wyruszyłam wzdłuż podjazdu poszukując
czujnym okiem zwierza. Doszłam aż do muru, który jako płot biegnie po obu
stronach podjazdu. Nieco już się uspokoiłam, bo borsuka nie było nigdzie widać.
Mówię mojemu mężowi, że alarm odwołany, spoglądam w prawo... i mało zawału nie
dostałam!! Borsuk siedzi metr ode mnie za samym murem i się patrzy. Ja w długą!
Borsuk za mną!! I znowu wszyscy w oblężonym domu.
Przez okno obserwowałam gościa ciekawa cóż takiego robi.
Po następnej godzinie wizyty zadzwoniłam do nadleśnictwa.
Sytuacja niecodzienna. Leśniczy stwierdził, że za 30 minut przyśle myśliwych,
żeby odstrzelili zwierzę... Tego się nie spodziewałam i nie takie było moje
zamierzenie. Borsuk piękny i ogólnie nic do niego nie mam, tylko żeby sobie
poszedł... To było najdłuższe 30 minut w moim życiu. W tym czasie myślałam, że
sama dokonam odstrzału. Nie, nie borsuka! Moich psów!! Ujadały wszystkie 3. Zresztą,
co im się dziwić skoro pasiaste zwierze upatrzyło sobie taras przed moją
witryną. Największe okno w domu. Metr za oknem borsuk, metr przed oknem trzy
bez przerwy ujadające, zdezorientowane cocker-spaniele.
Po pół godziny przyjechali myśliwi. Werdykt był
przychylny zwierzęciu. Wygląda na zdrowego i z pewnością nie jest wściekły.
Prawdopodobnie samochód go potrącił, albo się zgubił. Trzeba go przepędzić!
Fantastycznie, no to przepędzajmy! Taaaa.... Dawno się tak nie nabiegałam!
Najpierw było małe kółko wokół domu, potem nieco szerszy krąg aż za garaż, a
trzecie okrążenie to już nawet na polu... No i co z tego skoro
"pasiak" niczym bumerang szybkim, ale dostojnym marszem powracał po
dom. W ostateczności udało się nam zapędzić zwierzak nad jeziorko. Początkowo
biegł wzdłuż brzegu, ale gdy był po przeciwnej stronie oczka na wysokości
domu po prostu wskoczył do wody i zaczął płynąc w pław! Tego już było za wiele.
Trójka zmęczonych ludzi biegająca po krzakach za borsukiem. Widok musiał być
komiczny. Przedyskutowaliśmy dalszą sensowność wysiłku fizycznego i stwierdziliśmy,
że zwierze jest wybitnie uparte i skoro po dobroci się nie da to trzeba go
złapać! Na szczęście nie tylko my mieliśmy dosyć biegania. Borsuk już również
był zmęczony zagoniliśmy go w wysoką trawę i złapaliśmy w płachtę. Teraz mogłam
się tylko pożegnać i życzyć „sierściuchowi” miłej podróży na łono lasu. I
tak oto skończyła się wizyta mojego gościa...
... Ale przed eksmisją zdążyłam jeszcze zrobić kilka zdjęć :-)
czwartek, 18 października 2012
Wspomnienia z wakacji. Wyprawa na Śnieżkę... z trzylatkiem
Wprawdzie teraz mamy jesień, ale ja wcześniej nie miałam czasu pokazać Wam
moich zdjęć z wakacji :-) Podzielę sprawozdanie na mniejsze etapy. Dzisiaj o
mojej córeczce - trzylatce i o Śnieżce (nie królewnie). W tym roku wybraliśmy
się na wakacje do Karpacza. Z racji zawodu w ogóle nie mamy w lecie wolnego,
ale dzieci przecież muszą wiedzieć, co to są wakacje... W niedzielę zapadła
decyzja, że wyjeżdżamy w poniedziałek... W Karpaczu było cudownie, ale to
opowiem w następnym "odcinku". Dzisiaj naszła mnie ochota żeby
opowiedzieć jak moja kochana córeczka, która ma 3 latka zdobywała szczyt
Śnieżki. Gwoli wyjaśnienia córeczka moja to typowy skorpionik chadzający swoimi
ścieżkami. Nic, co nie jest po jej myśli nie jest przez tą drobną (jak sami
przekonacie się na zdjęciach) istotę akceptowane. Do tego jest to stu procentowa
Tuwimowska "Zosia Samosia"... Przy mojej córce od początku trzeba
przestawić sobie priorytety i sposób myślenia o dzieciach... Jak więc wygląda
zdobywanie szczytu z takim indywiduum? O właśnie tak!!
Pogoda była dość niepewna więc wybraliśmy opcję - pół drogi wyciągiem.
To co dziewczyny, który szlak wybieramy?
..."Ja łatwym nie idę.. czarny!"...
..."No i co? Mówiłam, że będą lody"...
Nie ma to jak lodzik na środku szlaku...Kalorii trzeba chudzielcowi dostarczyć. Chociaż ona jest nie do zdarcia...
..."Sama będę szła! Za rękę - nie. Sama!!"
..."To co, że stromo!!..hmmm"...
..." No dobra z tyłu możesz, mama iść, tylko nie za rękę!"..."Sama będę szła!"
Pogoda była dość niepewna więc wybraliśmy opcję - pół drogi wyciągiem.
Gdzieś tam jest szczyt, do którego zmierzamy...
To co dziewczyny, który szlak wybieramy?
..."Ja łatwym nie idę.. czarny!"...
Nagle zawiał wietrzyk i rozpędził chmury. Teraz przynajmniej wiemy gdzie mamy dojść! Widoki fantastyczne, cieplutko, ale nie za gorąco.
..."Mamo, a co to jest schronisko?" ..."Mam nadzieję, że będą mieli lody...."
Nie ma to jak lodzik na środku szlaku...Kalorii trzeba chudzielcowi dostarczyć. Chociaż ona jest nie do zdarcia...
..."Sama będę szła! Za rękę - nie. Sama!!"
..."To co, że stromo!!..hmmm"...
..." No dobra z tyłu możesz, mama iść, tylko nie za rękę!"..."Sama będę szła!"
..."No sama"...
No i wreszcie na szczycie! Długo to trwało tempem trzylatka! Ale doszła sama! Całą drogę i "nie za rękę". Tłumy, bo to dzień wolny. Ale te tłumy rozstępowały się widząc małą mrówkę w stadzie słoni, która sama wspinała się po stopniach, które nie rzadko sięgały jej do pasa. A na szczycie o taaakie widoki :-) Przepięknie!!
I jeszcze pamiątka z wyprawy. Kamyczki! Jakieś 3kg! Bo każdy inny i każdy piękny!
Mama poniesie....
A droga powrotna? No cóż..."Sama i nie za rękę" ;-)
sobota, 13 października 2012
Widok za oknem...
Uwielbiam mój nowy dom, a przede wszystkim to, co widzę za
jego oknami. Dzisiaj rano wstałam i aż westchnęłam z zachwytu... Przyznam, moje
ogrodnicze nawyki przez chwile dały o sobie znać. Przeleciały mi przez głowę
myśli związane z przymarzaniem roślin, co trzeba osłonić itd..itp.. ale to tylko przez chwilę. Malowane jesienią drzewa i szron na niekoszonej
łące to widok, który przywitał mnie dzisiejszego ranka. Zobaczcie sami :-)
A teraz pisząc o wrażeniach, jakie przynosi, zdawałoby się zwykły
widok za oknem, zastanawiam się czy wcześniej mieszkając w mieście, w ogóle zauważałam,
co za oknami się dzieje? Chyba nie. Nie należę do pokolenia starszych Pań spędzających
przedpołudnia na okiennym parapecie w towarzystwie poduszki. Mój dzień pracy
niewiele się zmienił. Przecież nadal mam te same obowiązki... + kaczki i kury i
wielkie pole kukurydzy. Tak, zdecydowanie mam więcej obowiązków. A jednak teraz
znajduję czas na patrzenie za okno, patrzenie w wieczorne niebo i oglądanie
gwiazd... Uwielbiam mój nowy dom...
Subskrybuj:
Posty (Atom)