poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Na ratunek starej wierzbie


Dziesięć lat temu zafascynowana ogrodem w Hadlow przywiozłam do Polski kilka sadzonek wierzby o żółto-pomarańczowych pędach. Posadziłam tam gdzie mogłam, czyli w ogrodzie rodziców. Teraz, gdy mam już własne miejsce, które wymaga wypełnienia roślinami przypomniałam sobie o tej ciekawej wierzbce i wyruszyłam w jej poszukiwanie. W Anglii strzyżona osiągała zaledwie 1,5 m wysokości szukałam, więc nisko w chaszczach wokół stawu. Znalazłam 8 metrów nad głową i to tylko dzięki temu, że część drzew zaczęło się po prostu przewracać!! Nie zapisałam, a może tak tylko nie pamiętam gdzie, nazwy tej wierzby. Teraz postaram się uratować to, co zostało ze starych schorowanych, nigdy nieprzycinanych drzew. Pędy prawie w całości są suche i chore. Pocięłam, więc to, co się dało na kawałki – trudno nazwać to sadzonkami... I włożyłam w wielkiej donicy do mojego stawu. Poczekam, aż trochę napęcznieją i wtedy umieszczę je w ziemi. Z drobnych gałązek planuje zrobić wielkanocne bukiety... A potem może je też posadzę!

Od 4 dni mam je w domu i widzę, że pędy pod wodą zaczynają pęcznieć. Wychodzą też maleńkie zielone listki i pojawiają się baźki. Nie są aż tak piękne, ale mi chodzi głównie o te żółto-pomarańczowe pędy. Poczekam na liście i bazie i wtedy postaram się oznaczyć gatunek i odmianę. Teraz wygląda dość biednie, ale pamiętam jej młode silne pędy. Pewnie okaże się, że to jakaś zwykła wierzba, ale co tam!